Ze zdziwieniem patrzyłam na księdza wyjmującego z teczki małe skórzane pudełko z miniaturowym świecznikiem na dwie świeczki i mała buteleczkę z olejem. „Zestaw ostatnie namaszczenie” – pomyślałam, zaskoczona, że przemysł zajmuje się produkcją takich przedmiotów.
Odmawiałam wraz z innymi w pokoju modlitwy – dawno nie używane, schowane w zakamarkach pamięci słowa - i myślałam o tym, że każdy ksiądz jest tylko urzędnikiem. Ten urzędnik nie zadał sobie nawet trudu, żeby zapamiętać twoje imię i kilkakrotnie podczas odmawiania modlitw patrzył najpierw na ciebie a potem na zebranych w pokoju z pewnym zażenowaniem i niemą prośbą o podpowiedź. „Brakuje tylko, żeby pożyczył ci szybkiego powrotu do zdrowia” pomyślałam – niestety i tego nie zabrakło. Dla niego cała ta absurdalna sytuacja to tylko jeden z terminów, zapisanych w rozliczeniu godzin pracy w rubryce „ostatnie namaszczenie” – wiek, adres, godzina.
Nie mogłam dłużej znieść tej atmosfery śmierci w twoim domu, wyszłam na spacer do niedaleko położonego parku i siedząc na ławce myślałam o tym jak różne były nasze drogi na emigracji – moja w Berlinie Zachodnim i twoja w Anglii. I o tym, że zawsze podczas różnych zawirowań życiowych mogłam wyciągnąć do ciebie rękę i poprosić o pomoc.
Czytaj więcej: Rodzina
Jak zwykle przed polskimi świętami zaczynają się rozdzwaniać rodzinne telefony. U kogo w tym roku i gdzie robimy święta? To już chyba taki polski rytuał przedświąteczny, w większości krajów za granicą nieznany. Starsza generacja tradycyjnie dzwoni do siebie, a młodsza rozmawia ze sobą przez WhatsAppa. Niestety starsi też musieli nauczyć się obsługi tych nowych „telekomunikatorów”, kiedy ich dzieci mieszkają poza Unią Europejską. W ten sposób widzą, słyszą i czują się ze sobą ciągle blisko...
Wilno w Warszawie
Wszystko, co jest po prawej stronie rzeki Wisły, to dla starych warszawiaków Praga. I kto po lewej stronie całe życie mieszkał, z reguły nie wie, gdzie jest Praga Północ albo Południe, ale z dawnych czasów wie, że lepiej na Ząbkowską po zmroku nie chodzić. Zagraniczni turyści w ramach poszukiwania mocnych wrażeń coraz częściej zaglądają na Pragę, tym bardziej, że niebezpieczna Ząbkowska staje się kultowym miejscem w stolicy, a najbardziej znany polski emigrant, który z sukcesem powrócił do kraju – Czesław Mozil – założył tam swoją restaurację.
Tuż obok jest słynny przedwojenny Dworzec Wileński, z którego niegdyś kursowały pociągi do Petersburga, a teraz odjeżdżają pociągi do… Tłuszcza, Wołomina i Kobyłki. Pierwszą stacją na ich trasie jest Warszawa – Wilno – Zacisze. Kiedy tam wysiadamy, widzimy dookoła ogródki działkowe i pola, a na tych polach nawet ładne niewysokie bloki. Znany deweloper mieszkaniowy w ramach przedwojennych sentymentów nadał nowo budowanej dzielnicy nazwę Wilno. I jest tu plac Ostrej Bramy, i nawet tablice pamiątkowe znanych wilniuków – z Miłoszem na czele. Tylko pytanie, kogo to interesuje? Większość mieszkańców tego osiedla nie ma pojęcia, czym było i jest Wilno dla Polski. Ale są tu też wyjątkowi właściciele mieszkań – kilkoro wilnian kupiło tu mieszkania dla swoich dzieci i wnuków. W ten sposób połączyło znowu swoje dwie stolice...
Czytaj więcej: Tutaj już nawet małe dzieci umieją po polsku
Kolejni Polacy opuścili swój kraj. Po raz drugi.
Za pierwszym razem to rodzice zadecydowali o emigracji, zabierając ze sobą nieletnie dzieci. Dorastali w nowej ojczyźnie przez dwadzieścia lat. Przed siedmioma laty powrócili do Polski z córeczką. Miało być na stałe. W Polsce, przed wyjazdem, nie poznali systemu komunistycznego, znali go co najwyżej z opowiadań rodziców, sami nie interesowali się sprawami społeczno-politycznymi.
W nowej ojczyźnie było jak w każdym polskim domu, z tą różnicą, że wyposażenie, produkty były kanadyjskie. W domu nadal mówiło się po polsku, pielęgnowało się niemal wszystkie polskie zwyczaje i tradycje. Rodzice zaszczepili im polskość tak dalece, że żyli tylko polską kulturą, chodzili do polskich klubów, grali w polskiej drużynie piłkarskiej i hokejowej, chodzili do polskiej dyskoteki. Wokół domu furgotały polskie flagi, samochody zostały kiedyś oklejone orzełkami, w mieszkaniu dekoracja cepeliowska i TVP Polonia. Kiedy po raz pierwszy odwiedziłam rodzinkę w Kanadzie, osłupiałam z wrażenia. Toż tam więcej polskich flag powiewało, aniżeli na Dzień Niepodległości w Polsce. Czasami nie wiedziałam, gdzie właściwie przebywam? Przyleciałam do Toronto, a wokoło nic tylko Polska.
Młodzi, tak nafaszerowani polskością, niemal nie interesowali się życiem kulturalnym kanadyjskiej metropolii czy poznaniem choćby innych regionów swego kraju. Widzieli tylko Niagarę, skąd wysłali zdjęcia do Polski, żeby oglądający to uwiecznione na fotach Cudo Natury mieli czego zazdrościć. Co dwa lata spędzali wymarzone wakacje w Polsce, urzekała ich gościnność, obficie zastawione stoły, jak na święta wielkanocne. Zachwytom nie było końca, ach, te niezwykłe swojskie krajobrazy w Krynicy, Zakopanem, Pieninach, na Mazurach. I te smaki, polskie potrawy… niebo w gębie, pierogi, bigos, naleśniki, gołąbki, galaretka – najlepsze na świecie. To właśnie było to, o czym marzyli i te dwadzieścia lat tęsknoty za krajem zrobiło swoje.
Czytaj więcej: Rodzinne powroty tu i tam