Tadeusz C. Urbański, Sztokholm
Mówiło się przed I wojną światową: Kto ma Berlin, ten ma Niemcy. Kto ma Niemcy, ten ma Europę. Wtedy rozkład sił był jasny. W czasach międzywojennych, aż do 1 września 1939 roku, można było mówić o wielkości Niemiec, jako o narodzie silnym, mającym według swoich teorii apetyt na przewodzenie Europie i światu, oraz decydowaniu, które społeczności są rasowo czyste, a które nie. Sowieci mieli podobne aspiracje i to musiało znaleźć rozwiązanie. Zaczęło się od wojny między narodami - niemieckim i polskim. Ale gdy najeźdźcy postanowili szukać przestrzeni życiowej na wschód od okupowanej Polski, rozpoczęła się wojna między cywilizacjami. II wojna światowa podzieliła Europę na dwa bloki polityczne i wnet się okazało, że Sowieci wyzwolili Polskę, ale wolności nie przynieśli, przenosząc brutalność wojny na czasy powojenne. Wojna odbiła się na każdej polskiej rodzinie. Państwo Polskie i społeczeństwo poniosło straty na skutek wojny, zaczęła się mozolna odbudowa kraju i wprowadzanie moskiewskich czy nawet azjatyckich porządków. Nie wszyscy Polacy godzili się na wprowadzanie stalinowskich norm i sowieckiego modelu życia.
Propaganda już od przedszkola wciskała nam obraz Niemców z NRF, a później RFN, jako pogrobowców Hitlera. Jedynie słusznym było to, co dyktowała Moskwa, a kto protestował, był surowo karany - aż do utraty życia. Ale NRD było poza podejrzeniami, zwłaszcza po wybudowaniu w 1961 roku Muru Berlińskiego. Do młodzieży docierała powoli, po rozmowach ze starszymi, pamiętającymi okupację, prawda o wojnie i o obydwu totalitaryzmach, które przetoczyły się przez Polskę. Ta wojna była straszną wojną, która przeorała kontynent, a szczególnie dotknęła Polskę.
Przez cały okres PRL ukazywały się wojenne książki, kręcono filmy o tej tematyce, wyświetlano sowieckie jednostajnie na temat „Saszka z pepeszą i 400 Niemców", a podręczniki do historii więcej tekstu poświęcały właśnie wojnie niż dwudziestoleciu międzywojennemu, zwanemu wbrew państwowej cenzurze Polską Niepodległą.
Czy Polacy rozgrzeszyli Niemców za wojnę?
Z pewnością młodsze pokolenia nie patrzą na sąsiadów zza Odry przez peerelowsko - stalinowskie szkiełko. Przeszłość to historia, której należy się uczyć, szanować, ale nie można nią żyć. Okazało się, że Niemcy przegrali, ale i wygrali. Podobnie jak Japończycy. Po wojnie, dzięki dyscyplinie, ciężkiej pracy i różnym formom zagranicznej pomocy, odbudowali swoje państwa. My z daleka podziwialiśmy Japończyków, ale i Niemcom zazdrościliśmy przez cały PRL. Wielu z nas, osiedliwszy się na Zachodzie czy nawet w samych Niemczech, szybciej zbliżyło się do tzw. prawdy obiektywnej, niż rodacy nad Wisłą. Dla mnie, mieszkającego od ponad trzydziestu lat w Szwecji, historia ostatniej wojny jest fragmentem dziejów Europy z naciskiem na Polskę. Spotykam w Sztokholmie Polaków, którzy tu osiedlili się zaraz po wojnie, ale i Niemców, którzy również noszą w sobie wojenną pamięć. Po latach okazało się, że wszyscy cierpieli, bez względu na stronę w tym konflikcie.
Przykładów mam kilka. Moja rodzina przyjaźniła się wiele lat z Berlinianką - rocznik 1914. Siadywaliśmy wieczorami i snuliśmy gawędy o życiu. Frau Gertrud opowiadała o sobie, o mężu z zawodu dentyście, który jako żołnierz Wehrmachtu w 1939 roku wszedł, jako jeden z pierwszych do Polski. Później walczył pod Stalingradem i jemu akurat się udało, bo jednym z ostatnich samolotów wydostał się z kotła pod Stalingradem na urlop tylko dlatego, że żona i dzieci były chore na dyfteryt i przebywały w berlińskim szpitalu.
Opowiadała o swojej tułaczce z trojgiem małoletnich dzieci, o ucieczce z folwarku pod Poznaniem, gdy było wyraźnie słychać frontową sowiecką artylerię. Z grupą jeńców francuskich dotarła aż za Berlin, by zatrzymać się u swojej babki. Ta niestety, nie pozwoliła Francuzom przekroczyć progu swego domu. Bardziej nienawidziła Francuzów za I wojnę, niż była wdzięczna za pomoc w uratowaniu wnuczki i prawnuków. Mąż Frau Gertrud po wojennych przejściach, dla ratowania zdrowia przeniósł się z rodziną do Szwecji, gdzie długie lata pracował jako dentysta.
Pracowałem kiedyś z inżynierem Jurgenem von. D., urodzonym w Hamburgu w 1935 roku, który wiedząc, że jestem Polakiem, był niezbyt skory do rozmów o przeszłości. Ale się zgadało, że moja matka była z dwojgiem dzieci w obozie pracy w Berlinie i była bez mała świadkiem zdobywania miasta przez Armię Czerwoną. Jurgen opowiedział, w jaki sposób z rodziną przeżył naloty alianckie na swoje miasto i dlaczego wyjechał poźniej z żoną do Szwecji. Zresztą jego żona, urodzona w 1938 roku w niemieckiej rodzinie pod Toruniem, również miała wiele do opowiadania. Inżynier Jurgen tłumaczył się przede mną jak sztubak z krzywd, jakie poniósł naród polski z ręki narodowych socjalistów, ale i współczuł mnie, że z powodu komunizmu musiałem emigrować do Szwecji.
Te rozmowy z ludźmi, doświadczonymi przez wojnę, były dla mojej rodziny, a przede wszystkim dla dorastających dzieci przykładami, że wojna jednakowo kaleczyła ludzi po obydwu stronach frontu.
Rzeczywistość w Polsce po 1989 roku pokazała ideologiczną nędzę komunizmu, opartą na kłamstwie i utopijnej teorii. Niedawno jeden z polskich historyków powiedział, że Niemcy przestali być dostrzegani jako główny wróg w czasie wojny. Po tylu latach komunizmu tym wrogiem zostało ZSRR.
Przytomny 60-letni Rosjanin dzisiaj może powiedzieć, że od urodzenia, przez całe dekady, był oszukiwany, dopóki nie przekonał się o tym, że czasy się zmieniły. Ciężko przełknąć jest Rosjaninowi, że przez całe życie był karmiony propagandą stalinowską o różnym stopniu natężenia. Rosjanin wie, że jego ojczyzna wniosła ogromny wkład w zwycięstwo wojenne i wyzwoliła Polskę, a Polacy - niewdzięcznicy ciągle się upominają o jakimś Katyniu, czy innych wstydliwych dla dzisiejszej Rosji faktach historycznych. Ten Rosjanin nie dopuszcza do siebie prawdy, że Stalin z Hitlerem byli przyjaciółmi - dopóki Niemiec nie zdradził sowieckiego sojusznika.
Dzisiejsza Europa ma za sobą proces norymberski, dyplomatyczne przepychanki o zachodnią granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej, rozrachunki za niemieckie zadośćuczynienie i przyznanie się do krzywd, wyrządzonych Polsce i Polakom, jak i skruchę wobec ludobójstwa. Ale paradoksem jest, że neofaszyści odradzają się na terenach byłej NRD.
Polska młodzież, będąc w Berlinie, widzi berlińczyków jako logiczną część społeczeństwa, bardziej zwracając uwagę na odróżniających się ubiorem muzułmanów. Można dostrzec, że Niemcy są jak dawniej, najlepiej zorganizowani, mający głębokie europejskie korzenie kulturowe, może nie do końca zintegrowani ze Wschodem, ale starający się służyć przykładem. Równie dobrze zorganizowani Szwedzi, byli zawsze w cieniu Niemców, lecz w latach 80. leczyli swoje kompleksy, zbierając wśród emigrantów ze Wschodu relacje z hitlerowskich obozów koncentracyjnych, ale mało mówiąc i pisząc o sowieckich gułagach.
Dzisiaj Republika Federalna Niemiec jest bliższa Polsce niż Rosja ze stolicą w słowiańskiej Moskwie.
Tadeusz C. Urbański, Sztokholm